Autor Wiadomość
BlackFlower
PostWysłany: Wto 12:23, 16 Paź 2007    Temat postu:

Na okładce też fajnie wyszła. To drugie zdjęcie trochę do mnie nie "przemawia". Wesoly
Zuzka
PostWysłany: Nie 22:23, 14 Paź 2007    Temat postu:

BlackFlower napisał:
Ta pierwsza fotka pod podpisem jest cudowna Wesoly Natasza ślicznie wyszła na tym zdjęciu Wesoly


Zgadzam się!!! Jezyk Wesoly Wesoly :wink: :lol:
Ewelinkaa
PostWysłany: Nie 1:23, 30 Wrz 2007    Temat postu:

Super Wywiad!!!
A zdiecja Jezcze bardziej Super !!!!!!!!!!!
Nicole
PostWysłany: Sob 20:55, 29 Wrz 2007    Temat postu:

Noo Natasza ślicznie wyszła na tych fotkach. Jest jeszcze ich więcej... moze późnej wkleje Wesoly
BlackFlower
PostWysłany: Pią 19:07, 28 Wrz 2007    Temat postu:

Ta pierwsza fotka pod podpisem jest cudowna Wesoly Natasza ślicznie wyszła na tym zdjęciu Wesoly
Tunia
PostWysłany: Pią 18:08, 28 Wrz 2007    Temat postu:

Widze ze byłaś szybsza ode mnie Wesoly Wywiad jest naprawde super bardzo mi sie podoba Wesoly Teraz już wiem w jaki sposób moge się upodobnić bardziej do Nat tzn... być bardziej kobieca. Natasza naprawde używa superowych perfum! W jednym jest podobna do mnie... Ja tez ubieram się H&M!!
Nicole
PostWysłany: Pią 15:29, 28 Wrz 2007    Temat postu:

Oto ten wywiad:

Świadoma siebie 30-letnia kobieta. Ale też i dziewczyna, która lubi zabawne torebki i świecidełka na paznokciach. Uwielbia kosmetyki. Gotowa przeszukiwać galerie handlowe, tropiąc kosmetyczne bestselery. Aktorka i tancerka z Buffo. Prywatnie związana z Januszem Józefowiczem.

Spotkałyśmy się w restauracji przy teatrze Studio Buffo. Natasza miała na twarzy olśniewający uśmiech. Ubrana była w proste sportowe ciuchy: czarne szorty i czarny top na ramiączkach. W ręku miniaturowa torebka. Włosy ciasno związane w kucyk.

Na opalonych ramionach połyskiwały delikatne drobinki złota. Paznokcie krótko obcięte, ale wypielęgnowane. Rzęsy subtelnie podkreślone tuszem. Natasza ma w sobie prawdziwy magnetyzm. Trudno od niej oderwać oczy. Po prostu jest seksowna, ale z wyjątkową klasą. „To dziewczyna, którą lubi się ot tak, po prostu” – pomyślałam. Nie od razu zaczęłyśmy wywiad... Nataszę obstąpił tłumek znajomych, musiała więc odbyć kilka błyskawicznych rozmów. Jedna aktorka chciała od niej telefon do masażysty cudotwórcy. Potem jakiś muzyk prosił o gumę do żucia. Kelnerzy się uśmiechali i rzucali dowcipami. Na zegarze wybiła 13. Za oknem ostatnie dni lata. Zamówiłyśmy kawę, wodę i zaczęłyśmy rozmowę.

- Buffo to Twój drugi dom?
Jak nie pierwszy. Każdą wolną chwilę (i tę zajętą) spędzam właśnie w Buffo. Tu odpoczywamy, tu pracujemy, tu powstają nasze najciekawsze pomysły.

- O której godzinie można Cię spotkać w restauracji przy teatrze Buffo?
Na pewno nie rano! Najwcześniej przed południem. Bo wstaję dość późno, ok. godz. 10, czasem nawet 11. Cykl mojego życia jest przesunięty. Tak być musi, bo dopiero wieczorem zaczyna się życie artysty. O godz. 19 gramy spektakle, a próby trwają do późnych godzin nocnych. Kiedy wracam do domu – czasem nawet o 3 nad ranem – nie mogę tak od razu wskoczyć do łóżka. Potrzebuję się jeszcze wyciszyć. Siadam więc i słucham muzyki. To mnie uspokaja.

- Masz jakiś sposób, by dodać sobie sił o pierwszej w nocy po wielu godzinach prób?
Uwielbiam czuć się odświeżona. Zawsze więc noszę ze sobą buteleczkę olejku z paczuli marki Ziepju Fabrika, który kupuję w sklepie z naturalnymi kosmetykami. Lubię mieszać ten olejek z perfumami, bo wtedy ich zapach wydaje mi się szlachetniejszy. Mam też absolutnego bzika na punkcie energetyzujących wód do ciała, którymi spryskuję się podczas prób. Absolutnie uzależniłam się od Il Coloniali, której niestety nie sprowadza się już do Polski. Jej aromat jest tak niesamowity, że nie potrzebuję go z niczym mieszać. Zawsze kiedy jestem w podróży po Polsce, to mam nadzieję, że jeszcze gdzieś znajdę choć jeden zabłąkany między półkami flakonik. Biegnę więc do Douglasa i Sephory. Ostatnio w ten sposób we Wrocławiu wyśledziłam trzy ostatnie flakony. Możesz sobie wyobrazić, jak wielkie było moje szczęście.

- Opowiedz, jak wygląda Twój poranek?
Budzę się po dziesięciu godzinach snu. Wiem, przesypiam połowę swojego życia. Ale nie żałuję tego. Nie stać mnie na to, by nie dosypiać, bo następnego dnia chcę być w formie. Więc po przebudzeniu wsiadam w samochód. Utykam w korku. Włączam płytę i śpiewam. Zresztą gdzie ja nie śpiewam? Oczywiście w domu nie zdążam zjeść śniadania, więc jeszcze z samochodu dzwonię do Buffo i proszę, czy mogliby już dla mnie jakąś jajeczniczkę usmażyć. Sama nie gotuję, ale wiem, że najważniejszym posiłkiem jest śniadanie. Jak byłam mała, mój tata zawsze przygotowywał mi musli z gorącym mlekiem i do tego bułkę z białym serem i miodem.

- Jakiej muzyki słuchałaś dziś, jadąc samochodem?
Ostatnio prawie nie wyjmuję z odtwarzacza nowego Justina Timberlake’a. Radia nie włączam, bo w ciągu dnia trudno znaleźć coś dla ludzi.

- Jaka będzie Twoja własna pierwsza płyta?
Jestem na etapie poszukiwania materiału muzycznego i kompozytorów o wrażliwości zbliżonej do mojej.

- Masz ambicje, by napisać coś sama?
Nie. Są ludzie, którzy zrobią to lepiej.

- Jak potrzebujesz relaksu po naprawdę wytężonej pracy, to jedziesz do SPA?
Moim SPA zazwyczaj jest ciepłe morze, gorący piasek i słońce. Właśnie teraz wróciliśmy z Januszem z pięciodniowych wakacji w Chorwacji. Zwykle nastawiamy się na leniuchowanie, a nie na sport, bo ten mamy na co dzień.

- Jaką część Twojej walizki zajmują kosmetyki?
Oj... (śmiech) Bywało tak, że ważyły najwięcej z całego bagażu. Ale teraz staram się ograniczać. Bo nie wyjeżdżam, żeby bywać, ale żeby odpoczywać. Więc zamiast balsamu używałam w Chorwacji oliwy z oliwek. Tylko na wakacjach mogę się bezkarnie błyszczeć przez cały dzień. Nawet włosy na noc smaruję oliwą. Następnego dnia nie są już takie puszyste, tylko lekko przygniecione. Ale... co tam! W domu natomiast uwielbiam brać aromatyczne kąpiele. Wtedy wsypuję do wanny różne pachnące proszki, kuleczki, granulki. Najbardziej lubię kosmetyki kąpielowe marki Molton Brown.

- Gdzie je kupujesz?
Ostatnio w Londynie. Mam też sprawdzone żele do kąpieli tej samej firmy. Uwielbiam Relaxing Yuan Zhi. Ma przepiękny zapach!

- Jeździsz na zakupy za granicę?
Wtedy przede wszystkim kupuję buty na wysokim obcasie, na punkcie których mam absolutnego bzika. Jestem wariatką, bo na co dzień ich nie noszę. Ale muszę mieć! Mam też takie przyzwyczajenie, że jak już upoluję jakąś fantastyczną parę, to dopiero wtedy rozglądam się za innymi rzeczami: kosmetykami lub ciuchami. Czasem wydam trochę więcej pieniędzy, ale wiem, że dzięki temu nikt nic podobnego nie będzie miał. W Polsce trudno jeszcze znaleźć piękne buty. Wyjątkiem jest Shoebedoo. Tam zawsze udaje mi się wybrać coś fajnego. Tak naprawdę to nawet teraz mam kilka upatrzonych par w tym sklepie.

- A co z kosmetykami?
Teraz już mamy w Polsce The Body Shop i MAC-a. Może więc w końcu przyjdzie kolej na na Shu Uemura? Moja przygoda z tą marką zaczęła się przez przypadek, gdy wypatrzyłam śliczne niewielkie pudełeczko na puder. Bardzo potrzebowałam czegoś takiego, bo przywykłam kupować teatralny puder Kryolan, który świetnie matuje cerę, ale jego opakowanie jest gigantyczne. Kupiłam tych pudełeczek chyba z dziesięć i rozdałam koleżankom. Teraz przesypuję puder do małego pudełeczka, które zawsze mogę mieć ze sobą.

- Jaki kosmetyk na pewno zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę?
Oj, jak już ci mówiłam, ograniczanie się w przypadku kosmetyków przychodzi mi z trudem. Zawsze mam przy sobie miniaturową torebeczkę ze skarbami. Ale gdybyś zajrzała do bagażnika mojego samochodu, to znalazłabyś tam ogromny worek, jak ten Świętego Mikołaja, w którym są wszystkie niezbędne (i zbędne) rzeczy, bez których żadna kobieta nie może żyć: dezodorant, perfumy, ogromna kosmetyczka z kosmetykami do makijażu, szczotka do włosów, nitka, szczoteczka i pasta do zębów, odtwarzacz MP3, książka, różne kolczyki, prostownica i lokówka do włosów, rachunki, witaminy itd... Ja po prostu nie mogę wyjść z domu bez tej torby. Muszę być przygotowana na każdą okazję.

- W Warszawie masz swoją kosmetyczkę albo ulubiony salon piękności?
Niespecjalnie. Za to mam swojego ulubionego fryzjera. Często wpadam do salonu Macieja Wróblewskiego. Może zajrzę tam nawet dziś. On ma idealną rękę do włosów.

- A paznokcie gdzie robisz? Widzę, że na dwóch masz przyklejone dyskretne czarne diamenciki.
Proszę, nie patrz na to! To mi się kompletnie nie podoba! Chciałam, żeby manikiurzystka namalowała mi na tych paznokciach dwa diabełki. Ale ona powiedziała, że aż tak utalentowana to nie jest (śmiech). Więc stanęło na diamencikach. Zwykle chodzę „na paznokcie” do malutkich, zwykłych saloników, które w niczym nie przypominają tych modnych obecnie SPA. Dwa są w moim bloku, w którym mieszkam. Dlatego nie powiem ci, gdzie to jest (śmiech). A jeśli sama maluję paznokcie, to zawsze na bezbarwny kolor lakierem Inglot.

- Tipsy?
Nigdy!

- Solarium?
Wiem, że nie powinnam, że to jest niezdrowe. Jednak tylko w ten sposób można zrobić sobie równą bazę pod samoopalacz. Na swoją obronę powiem, że nigdy nie spalam się na rodzynkę. Aby skóra ładnie wyglądała, smaruję się samoopalaczem Shiseido lub oliwką ze złotymi drobinkami Nuxe i już mam poczucie, że wklepałam w siebie coś fantastycznego. Ale balsamy i kremy do twarzy często kupuję też w supermarkecie. Ostatnio kiedy byłam w Mińsku na Białorusi i zapomniałam swojego codziennego kremu, kupiłam taki zielony marki Garnier Paris. Okazał się fantastyczny.
- Nie robisz makijażu na co dzień?
O przepraszam, ja zawsze muszę mieć umalowane rzęsy.

- Lubisz eksperymentować z make-upem?
Nigdy nie mówię „nie”. Chyba że makijażystka chce mi zrobić bordowe usta. Generalnie jestem bardzo otwarta na nowe propozycje. Ostatnie odkrycie: pomalowane na czarno rzęsy i ostra błękitna kreska. Ale oryginalna, bo na dolnej powiece.

- Gdzie kupujesz ciuchy?
W H&M, Zarze zawsze coś dla siebie znajdę. Ostatnio w Miss Sixty kupiłam fantastyczne czarne rurki. A jeszcze do niedawna myślałam, że nie założę nigdy obcisłych spodni. Wolałam luźne bojówki. A jednak! Odkryłam też przy ul. Mokotowskiej w Warszawie dwa oryginalne butiki: Laura i obok Flash. Tam robię zakupy z namysłem, kupuję zazwyczaj po jednej rzeczy. Bo nie stać mnie na więcej. Ale za to mam takie ciuchy, w których nie spotkam nikogo na ulicy.

- Ślicznie wyglądałaś podczas konferencji prasowej w tej czarnej cekinowej sukience z dekoltem na plecach tak odważnym, że niemal odsłaniał pośladki.
O mój wizerunek sceniczny dba Agnieszka Komornicka, to ona wyszukała dla mnie to cudo. To była kreacja od Gosi Baczyńskiej. Kiedy przyszłam do jej salonu przymierzyć sukienki, pomyślałam najpierw, że wyglądają na wieszakach niepozornie. Bałam się, że się w nich nie dopnę. Bo przecież te modelki są chude jak szkapy. Ale kiedy przymierzyłam, natychmiast byłam pod wrażeniem, że wszystko świetnie się układa. Gosia tworzy naprawdę cudne, kobiece stroje. Współpracuję także z Eweliną Wróblewską. Ta fantastyczna młoda projektantka ubiera mnie na tzw. wyjścia.

- Lubisz na co dzień nosić sukienki?
Raczej nie. Nazwałabym swój styl sportowym z odrobiną elegancji.

- Faceci nie narzekają, że nie nosisz sukienek?
Nie wiem. Nie pytam ich (śmiech). Tak naprawdę nie obchodzi mnie, w czym oni chcieliby mnie widzieć. Noszę to, co lubię.

- Jeśli zobaczę Cię na ulicy, to jak będziesz ubrana?
Sportowy biały lub czarny T-shirt. Nigdy brokatowy. Luźne spodnie w męskim kroju. Moim nieodłącznym gadżetem jest mała torebka zapinana na biodrach. Mam ich mnóstwo i ciągle kupuję nowe. Ulubione: Lesportsac (wygląda jak komiks z japońskimi laleczkami), śnieżnobiała Lacoste i sportowa Sonia Rykiel. A ostatni zakup to torebka z dziecięcego działu Zary. Jest na niej dziewczynka, która krzyczy: „I love Paris”. Rozbrajające!

- A Ty lubisz Paryż?
Ja kocham Florencję, bo tam wcześniej zaczyna się wiosna.

- Jesteś od czegoś uzależniona?
Od słońca i od muzyki. Kiedy w Moskwie pracowaliśmy nad „Czarownicami z Eastwick”, ostatnie dwa miesiące były dla mnie naprawdę trudne. Miałam wrażenie, że zima trwa tam w nieskończoność. Jak człowiek nie widzi słońca, przestaje mieć chęć wychodzenia z domu. Może depresja to za wielkie słowo, ale ja kompletnie straciłam ochotę do pracy i wysiłku. To był koszmar. Nie mogłam rano wstać z łóżka. Jestem taką osobą, którą na wiosnę cieszy każdy promyk słońca.

- Potrzebujesz czasem dodatkowego zastrzyku energii? Pijesz wtedy Red Bulla, jesz czekoladę?
Red Bulla – nigdy. Jeśli już to Isostar. Czasem jak się uczę, jem czekoladę. Piję słodką kawkę, ale na zasadzie chwili wytchnienia, relaksu, a nie w celu postawienia się na nogi. Jeśli czuję spadek formy, to biegnę do apteki i kupuję sobie witaminy. Piję rozpuszczony w wodzie magnez z potasem, czasem sięgam po naturalne środki wspomagające, np. żeń-szeń. Ale nie łykam codziennie hurtowej ilości witamin. Wierzę, że mój organizm zazwyczaj sam dopomina się o to, co jest mu potrzebne. Wystarczy, że go słucham, a wszystko jest OK. Jak chcę jajek, to jem jajka. Jak mam apetyt na mięso, jem mięso. To cała moja filozofia.
- Masz szczęście, że jako tancerka nie musisz się ograniczać z jedzeniem.
To prawda. Na próbach naprawdę spalam olbrzymie ilości kalorii. To jest tak, jakbym codziennie spędzała kilka godzin na siłowni. A oprócz wysiłku fizycznego dochodzą jeszcze nerwy przed przedstawieniami. W stresie zapominam o jedzeniu. Potem tylko zdrowy rozsądek mówi mi: „Zjedz coś, bo nie będziesz miała na nic siły”.

- Czego nigdy nie włożysz do swojego koszyka w supermarkecie?
Coca-coli. Nigdy nie spotkasz mnie też w McDonaldzie. Tam po prostu śmierdzi. Nawet nie chcę sprawdzać, co oni wkładają do tych bułek. No i nie lubię kebabów.

- Jesteś fanką zdrowego stylu odżywiania się?
Tak, choć skrajnie ortodoksyjna nie jestem. Kiedy wracam z ciężkiej próby, zdarza mi się zatrzymać na stacji benzynowej i zrobić jakiś „niegrzeczny” zakup. Na przykład chipsy. Ale raz na pół roku!

Nagle nasza rozmowa zostaje przerwana. Do stolika podchodzi znajoma Nataszy i pyta, czy ma telefon do tajemniczego Daszy. Po chwili więc pytam, kim jest ten człowiek.
To nasz wybawiciel. Masażysta, który przyjechał z Mongolii. On nie tylko leczy ciało, ale też umysł. Potrafi usuwać blokady w ciele, odpowiednio rozmasowując obolałe miejsca. Ma też zdolność widzenia aury człowieka. Czasem przychodzę do niego, kiedy czuję się psychicznie zdołowana. Wiem, że Dasza każdego człowieka potrafi postawić na nogi.

- Miałaś jakieś poważne kontuzje?
Miałam kilka razy wybite palce u stóp, bo zwykle tańczymy na próbach na bosaka albo w samych skarpetkach. Ale największe problemy mam z kręgosłupem. Od siódmego roku życia trenowałam gimnastykę artystyczną, a to jest ekstremalny sport dla zdrowia. By ulżyć kręgosłupowi, śpię tylko na boku na specjalnie wyprofilowanej poduszce. Dzięki temu głowa nie zapada mi się w miękkie pierze i jest bardzo wygodnie.

- A co nosisz w tej minitorebce?
Jest malutki błyszczyk MAC w odcieniu lekko pomarańczowym. Nie zostawia na ustach mocnego koloru, ale fantastycznie się błyszczy. Mam też puder właśnie w opakowaniu Shu Uemura, miętowe cukierki (bo lubię uczucie odświeżenia) i aspirynę, na wypadek gdyby gardło zaczęło mnie drapać.

- Jesteś przewrażliwiona na punkcie zdrowia jak większość piosenkarek?
Wystarczy trochę klimatyzacji, gdzieś coś powieje, a natychmiast zaczyna mnie w gardle drapać. Jak ktoś kicha, to zmiatam od niego w sekundę. Kiedy jestem osłabiona i bardzo dużo pracuję, to łatwiej łapię przeziębienie.

- Tak może dziać się z powodu stresu.
Owszem, pod wpływem przedłużającego się stresu obniża się odporność.

- Bardzo dużo nerwów kosztował Cię program „Jak oni śpiewają”?
Dużo... Ale cieszę się, bo to był sprawdzian moich możliwości. Po raz pierwszy pracowałam poza Buffo i mogłam liczyć tylko na siebie. Chociaż szczerze mówiąc, miałam Anioła Stróża, a może raczej „świętego Józefa” (śmiech).

- Podobno praca z Józefowiczem też jest potwornie stresująca?
Janusz jest apodyktyczny, ale moim zdaniem to najszybszy i najskuteczniejszy nauczyciel tego zawodu na świecie. To, czego szkoły uczą przez kilka lat, Janusz osiąga dosłownie w kilka miesięcy.

- Stres też mobilizuje.
Tak, stres albo trema działają na mnie mobilizująco. Dopiero kiedy schodzę ze sceny, czuję, ile mnie to kosztowało. I potem odreagowuję to we śnie. Czasem śni mi się, że jestem w nowym teatrze i nie mogę znaleźć drogi na scenę. Biegam po korytarzach i wiem, że jestem spóźniona, bo słyszę, że spektakl już trwa. Drugi mój koszmarny sen jest taki: wbiegam na scenę nieprzebrana i nie pamiętam układu. A cała widownia coś szepcze (śmiech). Na szczęście w rzeczywistości nic takiego mi się nigdy nie przydarzyło.

- Czy możesz zachęcić nasze czytelniczki do tańca?
Za pomocą tańca wyrażamy emocje i pozbywamy się złej energii. Tańcząc, ludzie modlą się, wzmacniają swoje ciało albo oderwać się od rzeczywistości. Ale najfajniejsze jest to, że podczas tańca można przytulić się trochę do swojego partnera.

Rozmawiała: Iwona Zgliczyńska



Tunia
PostWysłany: Pią 14:15, 28 Wrz 2007    Temat postu: Natasza w gazecie "URODA"

Dzisiaj będąc w sklepie natknęłam się na gazetę z Nataszą... Gazeta nosi tytuł uroda i zaraz lecę ją kupić bo w sklepie ją tylko przejrzałam w gazecie jest wywiad i kilka zajeb******ch zdjęć Nat.

W niedziele wieczorem wezmę się na przepisywanie wywiadu (chyba ze ktoś będzie szybszy ode mnie i go zeskanuje ale przepisze) wcześniej nie moge bo wyjeżdżam do Wisły na rajd i wrócę dopiero w niedziele

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group